Z ulgą wróciłam do domu.
Po drodze spędzonej w zatłoczonym autobusie musiałam zaczerpnąć nieco samotności.
Mieszkałam na wsi, kilka kilometrów od miasta, gdzie chodziłam do szkoły.
Odetchnęłam, ciesząc się pustką i brakiem jakichkolwiek ludzi.
Kocham samotność.
Świadomość,że słyszę tylko swój własny oddech sprawiało mi radość.
Rzuciłam plecak w kąt pokoju.
Wbiegłam po schodach do swego pokoju. Usiadłam na starym, dziurawym krześle obrotowym i otworzyłam swojego laptopa, od którego byłam uzależniona. Jak tylko się włączył, puściłam muzykę.
Cały dom zadrżał, a ja rozkoszowałam się melodią która leciała z głośników.
Rozluźniała moje napięte mięśnie, i pozwalała na chwilę odejść od rzeczywistości.
(Jeśli chcesz zastopuj i włącz piosenkę - Billie Eilish - Fingers Crossed i czytaj dalej)
Weszłam na Facebooka. Wpisałam w "szukaj" Maciej Evening.
Bez wahania zaprosiłam go, który przyjął mnie praktycznie od razu.
Otworzyłam okienko chatu. Z uśmiechem na twarzy pisałam pierwszą wiadomość. Ach, brakowało mi tego.
Me: Hej, Maciej. Co tam u ciebie słychać?
Maciej: hej
Maciej: nudy a tam
Me: Właśnie słucham muzyki, a Ty co robisz?
Maciej: Oglądam twoje zdjęcia
Maciej: Masz chłopaka?
Będzie łatwiej niż mi się wydawało.
Me: Nie mam. Tak w ogóle widziałam Cię dzisiaj w szkole, przystojniak z Ciebie!
Pisząc to, wybuchłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.
Maciej: dzięki
Maciej: ty też jesteś śliczna wiesz
Maciej: bardzo mi się podobasz
Me: ty mi też!
Me: Wiesz, muszę już kończyć, pa.
Maciej: pa <3
Zwijałam się ze śmiechu, czytając wiadomości.
Tego mi brakowało. Niestety musiałam szybko zakończyć rozmowę, ponieważ Maciej był bardzo łatwą i naiwną osobą, która po pierwszej wymianie słów mogłaby zaproponować mi chodzenie.
Szybko wyłączam chat od niego.
Sprawdzając inne profile najechałam na kolejną dramę na Twitterze o ustach Jenner, głupie wykreślanki najpiękniejszych osób na Instagramie i pijackie żale osób z klasy na Snapie.
Nie było nikogo więcej, z kim mogłabym popisać, więc włączyłam kolejny odcinek mojego serialu.
Czas leciał
Zbliżała się dwudziesta. Zamknęłam laptopa, chwyciłam w swoje ręce słuchawki i beznadziejny, stary telefon, po czym zeskoczyłam po schodach na piętro niżej. Rodzice byli w pokoju. Zapewne oglądali telewizję.
Moje relacje z rodzicami były takie, jak...
No dobra, wcale ich nie było. Odzywali się jedynie, kiedy coś chcieli. Mieli totalnie w dupie, kiedy wychodzę, kiedy wracam i czy w ogóle wracam. Ala i Natalia zazdrościły mi ich braku zainteresowania, ponieważ ich rodziciele byli bardzo nadopiekuńczy. Chciałabym mieć normalnych rodziców, z którymi mogłabym pogadać, wyżalić się czy po prostu spędzić czas. Żeby chociaż zadzwonili w środku nocy, kiedy nie ma mnie w domu, pytając, czy żyje. Na tak wiele nie mogłam liczyć.
Ubrałam starą szarą bluzę, wsunęłam stopy w tego samego koloru buty i wyszłam z domu. Miałam na sobie cienkie leginsy, więc na spotkanie z zimnym, wieczornym powietrzem lekko zadrżałam.
Skręciłam w polną drogę prowadzącą do lasu.
Po niecałym kwadransie już byłam w swoim ulubionym miejscu.
Oparłam rower o drzewo, po czym wspięłam się po kamieniach na tory kolejowe. Koło nich stał ogromny głaz. W ciemności ledwo go dostrzegłam. Usiadłam na nim, czekając na pociąg. Podkręciłam głośność piosenki w słuchawkach. Luźno kołysałam nogami w rytm muzyki.
Głaz był oddalony od torów o zaledwie dwa metry.
W końcu dostrzegłam zbliżający się pociąg/
Tory zaczęły cicho dzwonić. Szum nasilał się z sekundy na sekundę. Ściągnęłam słuchawki.
Poczułam wiatr na skórze, który swoim chłodem przeniknął mnie aż do kości. Słyszałam ogromny hałas, zagłuszający odpowiedzialność i rozwagę.
Uwielbiam to uczucie.
Oderwanie się od rzeczywistości, usunięcie zmysłów i bliskość niebezpieczeństwa przypominały kąpiel w lodowatej wodzie. Oczyszczały i nie wymagały myślenia.
Po kilku kolejnych pociągach zdecydowałam się na powrót.
Wskoczyłam na rower i pół godziny później byłam na podwórku.
Dochodziła 22:00
Musiałam odrobić lekcję, co na szczęście nie zajęło mi dużo czasu. Internet, moi drodzy.
Wolnym krokiem powlekłam się na matematykę.
Nienawidziłam tego przedmiotu. No chyba,że coś rozumiałam.
Nie tym razem.
Logarytmy sprawiały mi ogromną trudność.
Nie rozumiałam totalnie nic. Patrzyłam się tępo w tablicę nawet nie słysząc, co mówi nauczycielka. Moje prośby ogarnięcia tego, co dzieję sie w tej chwili na lekcji się wyczerpały. Przestałam próbować.
Kolejnym minusem matmy były pojedyncze ławki przydzielone od początku do końca roku. Nie było więc możliwości pogadania z Alą.
Ze znudzenia oparłam głowę na ręce. Wygrzebałam z piórnika ołówek i zaczęłam gryzmolić na ławce. Od przeróżnych kółek, trójkątów i bliżej określających kształtów do wyrazów.
"Też tego nie kumasz?"
Miało się to odnosić do osoby, która będzie tutaj siedziała za godzinę, zapewne tak samo znudzona jak ja. No cóż.
Powoli zaczęłam zmywać swoje arcydzieła. Już miałam zetrzeć napis, kiedy rozbrzmiał dzwonek.
Wrzuciłam piórnik do plecaka i wybiegałam z klasy.
(...)
/Kuba